Spis treści

Archeolog na drodze - zło konieczne czy pozytywne signum temporis?Podstawową troską środowiska archeologicznego, jaka nie zawsze towarzyszy szansie prowadzenia wielkich badań przedinwestycyjnych, jest problem, jak ją wykorzystać w dziele stricte pragmatycznej rekonstrukcji wiedzy o dziejach starożytnych ziem polskich (4). Dosadniej należałoby chyba powiedzieć – jak nie zatracić uzyskanych w ten sposób, wielkim przecież kosztem i nakładem pracy, źródeł.

To będzie też myśl przewodnia tego tekstu. Chociaż nie roszczę sobie prawa do rozwiązań definitywnych, to mam nadzieję, że zwrócę uwagę na nieco inny aspekt, niejako „drugiego życia” wykopalisk prowadzonych przy okazji wielkich inwestycji, które pozornie tylko nie dotyczy inwestora.

Polskie prawo ochrony dziedzictwa archeologicznego jasno określa, kto może być wykonawcą takich prac. To niezwykle rygorystyczne ustalenia, odwołujące się m.in. do stażu wykopaliskowego, doświadczenia badawczego i oceny sprawności organizacyjnej prowadzenia wielkich przedsięwzięć.
Nie mniej rygorystycznie sformułowano zasady dokumentacji prowadzonych prac, jak również formę i formułę zamknięcia przedsięwzięcia, skrywającą się pod eufemistycznym określeniem „dokumentacji powykonawczej”. Kieruje tutaj prosta zasada nakazująca w krótkim czasie od zakończenia wykopalisk udowodnienie tym sposobem nie tylko metodycznej poprawności prowadzonych prac, ale również wykreowania oceny merytorycznej ich wyników, w postaci chociażby: określenia kultury archeologicznej, jej chronologii, następstw zjawisk kulturowych, specyfiki stanowiska w sensie rekonstrukcji np. gospodarki, czy obrzędów pogrzebowych. Każde znalezisko, każdy zabytek i każdy obiekt archeologiczny winien mieć w takiej dokumentacji jasno sprecyzowaną metrykę, zawierającą jednoznaczne odpowiedzi na te pytania.

Zasadniczo, po tej fazie, wykonawca może ze spokojem przejść do kolejnego przedsięwzięcia i „przerabiać” kolejne zlecenie produkując podobną dokumentację. Śladem jego działalności są niestety zazwyczaj nie więcej jak trzy egzemplarze opracowania, znajdujące się po jednym w rękach inwestora, urzędu konserwatorskiego i wykonawcy. Dostęp do nich określają normy prawa autorskiego. Nie muszę przekonywać, że jest on w związku z tym ogromnie skomplikowany.

Z formalnego punktu widzenia jest jednak wszystko w porządku. Nie ma podstaw dla negowania jakości wykonanej „usługi”, która posiada przecież swój zatwierdzony i recenzowany wielostronnie dokument (ową dokumentację powykonawczą), będący jej certyfikatem. Wielu wykonawcom to w zupełności wystarcza i troska o „dalsze życie” wykopaliskowych materiałów właściwie nie wchodzi w grę.

Tutaj zaczynają się jednak obszary „cieni” przedsięwzięcia. Moje pytanie brzmi. Czy możemy sobie pozwolić na to, a właściwie, czy mamy prawo dopuścić do takiego stanu rzeczy, który tak naprawdę prowadzi do prawdziwej „śmierci klinicznej” wydobytych z wielkim trudem źródeł. Archeologia polska ma, co prawda chlubne przykłady publikacji wyników wielkich badań inwestycyjnych. Wszystkim w środowisku znana jest seria prezentująca wykopaliska na tzw. „gazociągu jamalskim” (5). Wiele z nich ukazało się pod postacią bieżących sprawozdań (6). Znane są też opracowania poświęcone wyłącznie aktualnemu stanowi tego rodzaju aktywności badawczej (7). Pierwsze z wymienionych przedsięwzięć miało też głośną wystawę pokazywaną w Strasburgu. Jednak oglądając te publikacje, można bez trudu skonstatować, że prezentują one dokonania wielkich instytucji archeologicznych, legitymujących się rozbudowanym zapleczem naukowym i organizacyjnym: uniwersytetów, instytutów badawczych, muzeów.
Problemem jest, więc zakres działalności wyspecjalizowanych firm archeologicznych, świadczących wyłącznie usługi wykonawcze. Ich zainteresowanie wydobytym materiałem kończy się na akceptacji „dokumentacji powykonawczej” i skonstatowaniu wpływu na konto firmy określonej kwoty z tego tytułu. Wydobyty materiał składowany jest często w bliżej nieokreślonych warunkach i powoli zatraca swoją wartość źródła historycznego. Takie przykłady mamy niestety również z Lubelszczyzny, a najbardziej bolesny z nich odnosi się do tzw. obwodnicy Piaski. Cztery lata, jakie minęły od ich zakończenia, nie posunęły ani o krok dostępu środowiska archeologicznego do dokonanych tam odkryciach. Z doraźnych oglądów wykopalisk i doniesień w mediach wiemy, że są one bardzo istotne dla rekonstrukcji nie tylko pradziejów Lubelszczyzny, ale na przykład nowożytnej historii miejscowości Piaski. Moje pytanie odnosi się, więc również do sposobu egzekwowania – zabrzmi to może niezręcznie – „społecznych kosztów przedsięwzięcia”. Prace prowadzone za publiczne pieniądze (podatnika) winny mieć trwałe udokumentowanie i wejść przynajmniej do obiegu naukowego, nie mówiąc o zadośćuczynieniu ciekawości pospolitego zjadacza chleba, który czeka na popularny opis wyników badań i efektowną jego ilustrację. Idea „Małych Ojczyzn” nabiera u nas zdrowych rumieńców, więc takie zapotrzebowanie rośnie ze zrozumiałych względów.

Dodaj komentarz
Komentarze do artykułów może dodać każdy użytkownik Internetu. Administrator portalu nie opublikuje jednak komentarzy łamiących prawo oraz niemerytorycznych, tj. nieodnoszących się bezpośrednio do treści zawartych w artykule. Nie będą również publikowane komentarze godzące w dobre imię osób czy podmiotów, rasistowskie, wyznaniowe czy uwłaczające grupom etnicznym, oraz zawierają treści nieetyczne albo niemoralne, pornograficzne oraz wulgarne. Z komentarzy zostaną usunięte: reklamy towarów, usług, komercyjnych serwisów internetowych, a także linki do stron konkurencyjnych.