Coraz więcej mówimy o bezpieczeństwie, a na drogach jest wręcz niebezpieczniej. Jakie trzy podstawowe zmiany należałoby wprowadzić, aby niemal z dnia na dzień było mniej wypadków lub kolizji. Co trzeba zrobić, aby odczuć natychmiastową poprawę? Rozmowa z Andrzejem Grzegorczykiem, sekretarzem Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego
- Czy poprawa bezpieczeństwa ruchu drogowego jest w ogóle możliwa?
- Jest. Unia Europejska przyjmując nowe państwa w 2004 roku stwierdziła, że poziom bezpieczeństwa na drogach w tych krajach odbiega od poziomu w pozostałych państwach członkowskich.
Zrodziło się pytanie: co zrobić, zdając sobie sprawę, że środki unijne nie pomogą uporać się z tym problemem w szybkim tempie, zwłaszcza, że są przeznaczane głównie na modernizację infrastruktury? Równocześnie z wszelkich badań wynika, że sama zmiana infrastruktury poprzez budowę dróg i autostrad niewiele poprawi bezpieczeństwo. Przykładem jest Polska, w której jest 360 tysięcy kilometrów dróg, z tego 15 tysięcy dróg krajowych, które zawsze przenoszą większość ruchu. Jednak wypadków jest więcej na drogach samorządowych. Czyli nawet jak wybudujemy te 5 tysięcy kilometrów autostrad, na których nawet nie byłoby żadnych wypadków ze skutkiem śmiertelnym, to nadal zostanie 355 tysięcy kilometrów innych dróg.
- Czyli skupmy się na tym co poza autostradami?
– Skupmy się na poprawie bezpieczeństwa na drogach i mówmy o tym, że budujemy i modernizujemy drogi przede wszystkim pod kątem poprawy bezpieczeństwa. A możemy zacząć od prostej rzeczy – od likwidacji zbędnego oznakowania i ograniczeń, uporządkowania pierwszeństwa przejazdu. W Polsce zapomniano już co znaczy pierwszeństwo z prawej strony. W małych miejscowościach należy wprowadzić skrzyżowania równorzędne, bo to wymusza na wszystkich zmniejszenie prędkości, hamowanie, zwracanie bacznej uwagi kto jedzie z prawej strony, kto będzie miał pierwszeństwo. I to na wszystkich drogach bez względu na to, jaki mają charakter, oczywiście nie mówimy o tych z wielkim natężeniem ruchu. Takie rozwiązanie nie jest panaceum na wszystko. I sprawa najważniejsza: czyli co możemy zrobić już jutro? Zacząć zapinać pasy, przestrzegać przynajmniej podstawowych znaków drogowych, zmienić swoją mentalność. Konsekwentnie i powoli, bo to nie powinna być rewolucja. Spróbujmy dotrzeć do użytkowników dróg i uświadomić im, czym grozi jazda niezgodna z przepisami, a nie wprowadzajmy kolejnego zakazu, bo wszystkie zakazy są źle przyjmowane przez nasze społeczeństwo.
- Przypominanie o zasadach bezpieczeństwa ruchu może kojarzyć się z restrykcjami?
– Działania na rzecz bezpieczeństwa ruchu bardzo często są przyjmowane jako kolejne restrykcje, sankcje karne. Kiedyś parokrotnie pytałem rodziców podczas spotkań czy palą papierosy i czy zrezygnują z jednej paczki, by kupić dziecku odblaskową opaskę na rękę, a tym samym zapewnić bezpieczniejsze poruszanie się po zapadnięciu zmroku. Oni odpowiadali, że to powinno zrobić państwo. To dość porażające, bo świadczy o braku świadomości konstytucyjnego obowiązku w odniesieniu do swojego własnego dziecka.
- Zatem są metody, które bez wielkich inwestycji mogą poprawić bezpieczeństwo?
- Owszem. Jeżeli na drogach krajowych są całe ciągi urządzeń poprawiających bezpieczeństwo, to musimy robić podobnie, choćby punktowo, na drogach samorządowych, czyli tam, gdzie występuje największe zagrożenie. Samo wyłatanie dziur w tych drogach, mimo tego, że jest na to presja społeczna, wcale nie wpływa na poprawę bezpieczeństwa, a jedynie na lepsze warunki jazdy i wygodę. Najważniejszym celem przy modernizacji, budowie, przebudowie drogi powinna być poprawa bezpieczeństwa. I można to zrobić niewysokimi nakładami.
- poprz.
- nast. »»