Określeniem „odchudzanie dróg” posłużono się po raz pierwszy w 1996 roku w Stanach Zjednoczonych. „Odchudzanie drogi” ujmując najprościej polega na uszczupleniu kilkupasowej jezdni o jeden bądź więcej pasów ruchu. Najpopularniejszym rozwiązaniem jest zmiana czteropasowej drogi na dwupasową z trzecim pasem do skrętu, oraz dodanie ścieżki rowerowej.

Uzyskana w „drogowej diecie” przestrzeń może być wykorzystana dla pieszych, cyklistów, oraz na rozwój infrastruktury ulicy, przyczynia się to do zmniejszenia prędkości pojazdów oraz zwiększenia przewidywalności wyboru przez kierujących trasy. Dodatkowy pas ruchu do skrętu w lewo powoduje, że skręcający kierowcy nie blokują poruszających się za nimi samochodów.

Ta „dieta” zwiększa bezpieczeństwo kierowców, a także pieszych, dla których dystans do przejścia na drugą stronę ulicy znacznie się zmniejsza. „Odchudzenie drogi” daje możliwość poszerzenia chodników, więc więcej osób zaczyna chodzić piechotą lub jeździć rowerem, a otoczenie ulicy staje się bardziej ciche. I co ciekawe, zazwyczaj rośnie wartość nieruchomości znajdujących się przy „odchudzonych” drogach.

Liderem w „odchudzaniu dróg” w Stanach Zjednoczonych jest San Francisco. Miasto odchudziło już 40 ulic. Jako przykład skutecznego odchudzenia drogi podawana  jest Valencia Street, która w latach 90. ubiegłego stulecia była czteropasmową ulicą. Często przemieszczali się nią rowerzyści; domagali się oni stworzenia infrastruktury rowerowej dla tej ulicy. Na tę próbę wprowadzono pasy ruchu rowerowego przy redukcji ilości pasów dla samochodów z czterech do trzech. Badania monitoringowe wykazały, że po roku liczba rowerzystów na tej ulicy zwiększyła się o około 140%. Jak mówi Dan Burden, twórca terminu, po „odchudzeniu” drogi kierowcy zaczynają jeździć bardziej rozważnie oraz łatwiej znajdują miejsca parkingowe. Oprócz tego poprawia się też sytuacja punktów handlowych i usługowych usytuowanych wzdłuż zmodernizowanej ulicy.

„Odchudzenie” ulic to jeden z najbardziej wydajnych kosztowo sposobów na usprawnienie ich funkcjonowania. Odchudzenie jednej mili kosztuje 50 tys. dolarów, a więc tyle co jedno przewężenie. Dla porównania koszt instalacji świateł ruchu to 300-400 tys. dolarów. Głównym argumentem za „odchudzaniem dróg” jest zwiększenie bezpieczeństwa użytkowników, ponieważ zbyt duża ilość pasów ruchu zachęca kierowców do szybszej jazdy i bardziej ryzykownego zachowania. Podsumowując, „drogowa dieta” jest jedną z lepszych metod udoskonalania infrastruktury drogowej, ponieważ zmiany można wprowadzać  szybko i to przy niskich kosztach.

MN

Źródło: Streetfilms/Streetsblog.org

Komentarze  
Gość
0 #1 Gość 2012-05-22 13:33
Nie jeżdżę samochodem, ale i tak uważam, że to trochę śmieszne i nieprofesjonalne, że twórca artykułu nie podjął tematu przepustowości drogi - jak dla mnie infrastruktura dla AUT ciągle jest niewystarczająca! Już teraz zabieramy się za jej pomniejszanie?

Gdzie te auta mają jeździć? Jeśli nie będą jechały szybciej - będą stwarzały korki, które nie pasują nikomu i są bardzo szkodliwe bo zwiększają spalanie CO2 !!!
Cytować | Zgłoś administratorowi
Gość
0 #2 Gość 2012-05-22 17:10
Alternatywą dla samochodu jest rower i komunikacja publiczna.
Poza tym udowodniono wielokrotnie, że budowanie nowych ulic i poszerzanie starych wcale nie przyczynia się do zmniejszenia ilości korków. ot, taki paradoks.
Cytować | Zgłoś administratorowi
Gość
0 #3 Gość 2012-05-23 00:49
Zgadzam się, że poszerzanie dróg dla samochodów powoduje tylko to, że te dodatkowe pasy z czasem się zapychają i trzeba znowu budować nowe, które znowu się zapychają. Samochód jest najwygodniejszym środkiem transportu więc jak tylko stworzymy klimat przyjazny samochodom, podróżom indywidualnym (polityka prosamochodowa) to natychmiast ludzie z tego korzystają. Niestety politycy samorządowi z którymi współpracuję uważają, że pasy ruchu powinny być szerokie (bo szybciej się jeździ i zimą łatwiej je odśnieżać), są zdania że należy najpierw zaspokoić potrzeby transportu samochodowego a dopiero potem budować drogi rowerowe. Więcej - doprowadzono do tego, że w centrum miasta w strefie płatnego parkowania buduje się dodatkowe miejsca parkingowe i jednocześnie przesuwa się obszar strefy tak, by te miejsca były bezpłatne. No kuriozum. To świadczy o kompletnym braku wiedzy na temat zrównoważonego rozwoju, polityki transportowej. Zapraszam do przeczytania artykułu "miasto jest dla ludzi nie dla słoni" chyba duńskiego architekta, który powolutku acz wytrwale likwidował parkingi w Kopenhadze. Po latach okazało się, że do miasta nie ma po co jeździć samochodem, bo miejsc do parkowania jest malutko. A że proces przebiegał powoli to ludzie tego nie zauważali. U nas to nierealne. Politycy to populiści, a większość społeczeństwa i oni sami samochód nadal stawiają na piedestale.
Cytować | Zgłoś administratorowi
Gość
0 #4 Gość 2012-05-23 04:53
Komunikacja miejska, rower, chodzenie pieszo to świetne alternatywy dla samochodu w mieście.
Auto w mieście jest intruzem, najlepiej więc, żeby stało sobie na parkingu lub w garażu...
Cytować | Zgłoś administratorowi
Dodaj komentarz
Komentarze do artykułów może dodać każdy użytkownik Internetu. Administrator portalu nie opublikuje jednak komentarzy łamiących prawo oraz niemerytorycznych, tj. nieodnoszących się bezpośrednio do treści zawartych w artykule. Nie będą również publikowane komentarze godzące w dobre imię osób czy podmiotów, rasistowskie, wyznaniowe czy uwłaczające grupom etnicznym, oraz zawierają treści nieetyczne albo niemoralne, pornograficzne oraz wulgarne. Z komentarzy zostaną usunięte: reklamy towarów, usług, komercyjnych serwisów internetowych, a także linki do stron konkurencyjnych.