Spis treści

Klub zawodowców- W trakcie Zjazdu Drogowców Miejskich w Łodzi w 1989 roku przysłuchiwałem się obradom sekcji inżynierów ruchu. Podziwiałem tych ludzi. O dawna znali się doskonale. A ja w tym środowisku byłem zupełnym nowicjuszem – z okazji jubileuszu 20-lecia Klubu Inżynierii Ruchu rozmawiamy z Tomaszem Borowskim, prezesem Zarządu Stowarzyszenia KLIR.

- Pierwsze spotkanie z ideą Klubu Inżynierii Ruchu…?

- Rok 1989. To był rok, w którym – można powiedzieć – wróciłem do branży sterowania ruchem. Wtedy na Zjeździe Drogowców Miejskich w Łodzi pojawiłem się z pierwszym egzemplarzem sterownika MSR… Podczas wycieczki technicznej zbierano deklaracje uczestników zjazdu zainteresowanych powołaniem Klubu Inżynierii Ruchu.

Wówczas nie miałem odwagi wpisać się na tę listę. Uważałem się za stricte inżyniera elektryka, który no… niby ma gdzieś na tych drogach pracować. Sterowanie ruchem było dopiero początkiem mojej specjalizacji, choć ta dziedzina wcześniej była mi znana ze studiów na Politechnice Poznańskiej.

Przy okazji następnego Zjazdu Drogowców Miejskich w Płocku w 1991 roku, gdzie jako firma mogłem już pokazać bardziej rozbudowany sprzęt, Jacek Dobiecki i Zygmunt Użdalewicz namówili mnie do wstąpienia do Klubu. Z Zygmuntem wtedy już miałem kontakty zawodowe. Konsultowałem z nim różne rozwiązania. On jako stary wyjadacz zawodowy potrafił ostro skrytykować mój sterownik i równocześnie podpowiedzieć konieczne poprawki. Tak naprawdę nie była więc to krytyka, lecz nauka. W każdym razie kontakt z Zygmuntem miał istotne znaczenie i tak oto złożyłem w Płocku deklarację wstąpienia do Klubu.

- Działalność w Klubie rozwinęła się od zwykłego członkowstwa do przewodzenia organizacji…

- To była długa historia. Dlaczego w ogóle wstąpiłem do KLIR? W 1989 roku już nie byłem całkiem młodym człowiekiem i ten zwrot na branżę drogową był poważnym ruchem w moim życiu – zmiana pracy, inne obowiązki… Poprzednio pracowałem w Zakładzie Doświadczalnym „Meramontu”. I pojawiła się praca, która na początku głównie polegała na ciągłym kursowaniu po Polsce, na wyjazdach na obiekty, na skrzyżowania, do klientów, do zarządców, do wykonawców… Zależało mi, by w tej branży zaistnieć. Miałem świadomość, że to się powiedzie dzięki kontaktom, dzięki poznaniu potencjalnych klientów i nie ukrywam, że w tym również były biznesowe - choć to określenie jest za mocne - nadzieje w pozyskaniu nowych znajomości. Oczywiście, nie chodziło o zlecenia.

Wtedy na KLIR głównie jeździł tzw. średni pion techniczny, a więc ludzie od roboty. To nie byli, ci którzy decydowali o byciu klientami mojej firmy czy nie. Ale właśnie tych ludzi, którzy byli od roboty, chciałem przekonywać do swojego produktu, od nich chciałem usłyszeć opinię o sterownikach, nawet krytyczne. Stwierdziłem, że jest to towarzystwo, którego szukam. Mówiąc kolokwialnie - chciałem się w to wkręcić. Ponadto poczułem wielką życzliwość tych ludzi. To mnie przekonało, że warto wstąpić do Klubu.

- Seminarium KLIR  w Kiekrzu w 1993 roku jest uznawane jako formalnie założycielskie dla Stowarzyszenia.

- Nastały już takie czasy, że należało się zarejestrować. Wówczas lista założycieli była trochę inna od tej, jaka powstała w 1989 roku. Tak się składa, że zjazd Klubu w Kiekrzu ja organizowałem. Organizator zawsze ma prawo promować swoją działalność, więc tym bardziej nie miałem żadnych przeszkód w firmie jeśli chodzi o wsparcie finansowe i techniczne oraz pokazanie produkcji sterowników, w tym również pierwszych PC służących do programowania i projektowania oraz angielskich rejestratorów ruchu. Po Kiekrzu było spotkanie w Ryni pod Warszawą, na którym wybrano pierwszy zarząd stowarzyszenia. Od tamtego czasu zawsze byłem członkiem zarządu, takim – jak można powiedzieć – do roboty.

Wówczas brylowała w zarządzie Warszawa i wszystkie decyzje tam zapadały. Mnie w tym zarządzie powierzono funkcję redaktora-wydawcy biuletynu klubowego. I tak zostało do dzisiaj. Wtedy wydawałem biuletyny techniką powielaczową i kserograficzną. Od 40. wydania biuletynu postanowiłem zmienić tę technologię na nowocześniejszą. Teraz drukujemy go w technice offsetowej. Może te publikacje nie do końca mają profesjonalną formę, ale można je już ustawiać na regale gromadząc „bibliotekę KLIR”. Ukazało się już 67 wydań biuletynu, w tym ja wydaję je od numeru 18. Faktem jest, że przez dwa pierwsze lata ich zawartość przygotowywał Zygmunt Użdalewicz. Było to dość trudne dla mnie doświadczenie, co też przyzna Zygmunt, ponieważ bywało tak, że w ostatniej chwili otrzymywałem teksty od zapracowanego „po uszy” dyrektora warszawskiego ZDM i niemal na sekundę przed seminarium sklejaliśmy czy składaliśmy karki biuletynu.

- W tym również czasie zmiany zaszły w organizacji spotkań klubowych.

- W przypadku zjazdów KLIR wprowadziliśmy formułę seminariów, aby przełamać potoczną opinię o nich, jako o towarzyskich zgromadzeniach. Każde seminarium ma określony temat wiodący, w ramach którego dzielimy się wiedzą i doświadczeniami. W zależności od zagadnienia przygotowujemy od pięciu do dziesięciu referatów, są to wystąpienia czasem godzinne, czasem dwudziestominutowe. W większości są przygotowywane przez członków KLIR, którzy akurat działają w tych dziedzinach, które są zagadnieniem wiodącym danego seminarium.

Wprowadzając formułę seminarium równocześnie rozpoczęliśmy wydawanie certyfikatów klubowych. Na marcowym zjeździe w Zgorzelisku wydaliśmy 800. certyfikat. I to też świadczy o tym, że w Klubie robimy systematyczne samokształcenie. Przywołam ponadto te wydane 67 biuletynów z referatami. Oczywiście one nie zawierają wszystkich, jakie zostały przedstawione na seminariach, bo nie zawsze było tak, że wygłaszający dostarczał materiał do publikacji. Zatem tę ilość publikacji trzeba pomnożyć 7-8 razy, by uświadomić sobie ile rzeczywiście podjęliśmy merytorycznych zagadnień. To jest ok. 500 referatów. Ten dowód wprost świadczący o naszej merytorycznej pracy. Tylko ci którzy nie bywają na naszych seminariach widzą w nas wyłącznie „towarzystwo”. Na tej podstawie upominam się o postrzeganie nas jako organizacji zawodowo merytorycznej i walczę też o to, by nasi członkowie nie dawali pożywki do wyciągania deprecjonujących nas opinii. Przypomnę, że poza własnymi referatami, na naszych seminariach miało wystąpienia wielu znamienitych gości i autorytetów inżynierii ruchu, jak profesorowie politechnik, wspomnę tu – zgodnie z państwową rangą - byłego wiceministra prof. Ryszarda Krystka, oraz profesorów Mariana Tracza, Wojciecha Suchorzewskiego, Andrzeja Rudnickiego, Stanisława Gacę. Ich referatów nie ma w biuletynach, bo jak sami mówią – nie tyle piszą, co przede wszystkim mówią, wykładają, uczą. Klub jest więc naprawdę merytoryczny i takiej opinii bronię.

Dodaj komentarz
Komentarze do artykułów może dodać każdy użytkownik Internetu. Administrator portalu nie opublikuje jednak komentarzy łamiących prawo oraz niemerytorycznych, tj. nieodnoszących się bezpośrednio do treści zawartych w artykule. Nie będą również publikowane komentarze godzące w dobre imię osób czy podmiotów, rasistowskie, wyznaniowe czy uwłaczające grupom etnicznym, oraz zawierają treści nieetyczne albo niemoralne, pornograficzne oraz wulgarne. Z komentarzy zostaną usunięte: reklamy towarów, usług, komercyjnych serwisów internetowych, a także linki do stron konkurencyjnych.