Drukuj

Diabeł tkwi w szczegółach- Truizmem jest stwierdzenie, że jakość dokumentacji projektowej ma zasadnicze znaczenie dla jakości i terminowości wykonania inwestycji – zastrzega Stefan B. Assanowicz, prezes ZBM Inwestor Zastępczy. Tymczasem niepokojącym zjawiskiem stały się błędy i braki w projektach wykonawczych. Gdzie tkwi ich przyczyna? O tym między innymi dyskutowano podczas sesji warsztatowo-panelowej na Forum Przygotowania Inwestycji, zorganizowanym przez Polski Kongres Drogowy (28-29 kwietnia 2009 r., Warszawa).

- Postęp nastąpił tak znaczący, że w zasadzie w projektowaniu mamy do czynienia wyłącznie z techniką komputerową. Człowiek jednak nadal jest niezastąpiony. Ale jeżeli projektant uwierzy, że ma fantastyczny program, który go wyręczy we wszystkim, to wady czy błędy w projektach są nieuniknione – zauważa Tadeusz Suwara, prezes Transprojektu-Warszawa.

- Klawisz w komputerze nie wystarczy. Może brakuje krzywika – uzupełnia pytaniem Jerzy Grzesik, radca ministra w Ministerstwie Infrastruktury.

W przeciwieństwie do przewrotnego zagajenia dyskusji panelowej, faktyczna sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana. Biura projektowe, firmy wykonawcze, inwestor i nadzór działają jak system naczyń połączonych. Niestety ten system obarczony jest wadami skutkującymi wieloma piętrzącymi się problemami w całym procesie inwestycyjnym. Mało tego, nierzadko dochodzi do sytuacji patologicznych, o czym dyskutujący w panelu nie bali się mówić otwarcie i szukali ich skutecznych rozwiązań.

Czekanie na Godota

Okazuje się, że – jak przytoczył wyniki jednej z analiz Jerzy Grzesik – w niektórych kontraktach aż 70% czasu pracy projektanta pochłaniają uzgodnienia. Jaka może być więc efektywność, skoro największym problemem projektanta staje się czas – ten spędzany w oczekiwaniu na różne decyzje, opinie i pozwolenia.

Nie problemy techniczne są zasadniczą przeszkodą, lecz czas, który projektant poświęca na prace wszystkie inne niż projektowanie, czyli na skoordynowanie zadań zlecanych na zewnątrz, jak raporty środowiskowe, inwentaryzacje przyrodnicze, pozyskiwanie map, badania geologiczne i geotechniczne, podziały geodezyjne. - Najgorsze i deprymujące dla projektanta jest czekanie na decyzje administracyjne. Oczywiście nie czeka na nie z założonymi rękami, bo w tym czasie wykonuje inne zadania. Pracuje więc nad kilkoma projektami równocześnie i kiedy w pewnych momentach następuje spiętrzenie spraw, wówczas łatwo o błędy i  nieścisłości – podsumowuje Tadeusz Suwara.

Uzgodnienia dokonywane są z samorządami, zarządami dróg, organami ochrony środowiska, właścicielami mediów technicznych, zarządcami cieków i urządzeń wodnych, policją, strażą pożarną, Ministerstwem Obrony Narodowej, sanepidem itd. Tych instytucji jest aż nadmiar. W praktyce nie trudno więc o poślizg terminowy. I to znaczny. Przykładów nie brakuje. Przytoczony przez Tadeusza Suwarę przykład A18 jest jednym z typowych. Kontrakt dotyczył przebudowy starej jezdni. Termin umowny kontraktu projektowego wyznaczono na 13 miesięcy. Tymczasem raport środowiskowy i konsultacje zajęły 11 miesięcy. Odwołanie od decyzji środowiskowej zajęło następne 16 miesięcy. W tej chwili trwa wyścig z czasem w pracach projektowych. Pozostaje jeszcze przebrnięcie przez pozwolenie na budowę – to kolejne co najmniej 4 miesiące.

- Kiedy dochodzi się do fazy gotowej dokumentacji, uzyskanych pozwoleń oraz decyzji, i kiedy można już organizować przetarg, to wiele osób głęboko oddycha. I nagle pojawia się wykonawca, który piętrzy problemy, zadaje zbyt dużo pytań, a potem w fazie realizacji składa najróżniejsze roszczenia do inwestora, odbywa różne potyczki z inżynierem kontraktu – dopowiada Stanisław Glegoła z Bilfinger Berger.

Wyboista droga do doskonałości

Czego oczekuje wykonawca od projektu? - Gdybyśmy spojrzeli na wykonawstwo czy na wykonawcę jak na dyrygenta orkiestry, to tak naprawdę dobry wykonawca jak wyśmienita orkiestra oczekuje doskonałej partytury. W dobrej partyturze są nuty dla każdego instrumentu i dla wokalistów, a już pełnią szczęścia byłoby to, żeby były w niej też wskazania dla reżysera dźwięku. Tylko wtedy faktycznie można oczekiwać, że w zakładanym czasie zostanie zrealizowany cel, który inwestor sobie zakładał oraz ziści się wizja, którą miał projektant, czyli ten kompozytor. Patrząc okiem wykonawcy i jego problemów trzeba stwierdzić, że bardzo często istnieje duży problem z tym, że nie otrzymujemy właściwych projektów wykonawczych – ubolewa Stanisław Glegoła.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami zamawiający ma przedstawić przedmiot zamówienia w sposób jasny, a zakres i stopień szczegółowości zamówionych dokumentów ma być również odpowiedni do realizacji robót. - Zamawiający opisując przedmiot zamówienia na prace projektowe używają ogólnego hasła „projekt wykonawczy”. Należałoby doprecyzować, by był to projekt wykonawczy w takim zakresie, w jakim wymagany jest z punktu widzenia prawa. Wtedy projektant wie na etapie oferty przetargowej co ma wycenić i jakie prace, a zamawiający wie czego może oczekiwać jako efekt finalny – zaznacza Stanisław Glegoła.


Błędy w młynie pytań

- Jeśli dokumentacja z jakiś przyczyn nie jest pełna, jest nieprawidłowa lub nie daje wykonawcy pełnej informacji co i jak ma zrobić, to poza wszelką wątpliwością jest fakt, że trzeba dokumentację poprawić czy uzupełnić – zaznacza Grzegorz Nowaczyk z firmy Trakt. Sprostowań dokonuje się już w procesie przetargu, właśnie poprzez pytania zadawane przez oferentów przygotowujących się do ubiegania się o kontrakt wykonawczy.

Czy jednak zgłaszane pytania i zastrzeżenia bywają jednoznacznie uzasadnione? Okazuje się, że samo środowisko wykonawców ma też sobie wiele do zarzucenia. – Pochylmy się nad faktami i popatrzmy jak faktycznie ta sytuacja wygląda. Do jednego z przetargów oferenci wymyślili 1400 pytań, z czego 600 się powtórzyło. Do tego z pozostałych 800 aż  400 było pytaniami, na które odpowiedź znajdowała się w dokumentacji, tylko nikt jej uważnie nie przeczytał. Natomiast był niewielki procent pytań, które rzeczywiście wymagały dodatkowego komentarza projektanta. Prawda jest taka: te wszystkie pytania do dokumentacji nie są w większości wypadków zadawane przez wykonawców, po to, by rozstrzygnąć sprawy projektowe, ale dlatego, że wykonawca z góry wie kiedy chciałby złożyć dokumenty na przetarg, kiedy ma możliwości swoimi zasobami i kadrami przygotować porządną ofertę. I tak tutaj tymi pytaniami sobie steruje, żeby wypaść na ten mu najdogodniejszy termin – Grzegorz Nowaczyk nie kryje, że tym stwierdzeniem wkłada „kij w mrowisko”.

Zatem w świetle przepisów prawa zamówień publicznych dochodzi do sterowania sytuacją. W wielu też przypadkach, szczególnie na dużych kontraktach, wykonawcy świadomie bądź nie świadomie – jak zaznacza Grzegorz Nowaczyk – bądź w zależności od posiadanego potencjału wiedzy technicznej, niedoszacowują wartości oferty na kontrakt, by go wygrać. I tak zaczyna się problem poszukiwania wyjścia z tak „nawarzonych kłopotów”.

Walka na budowie

- Wiadomo, że pierwszym działaniem w walce z kłopotami jest próba złapania projektanta na błędzie, na braku kompletnych informacji w dokumentacji. Sposobem jest też zasypywanie projektanta pytaniami. Na przykład z jednej budowy dostawaliśmy 27 pytań dziennie, bardziej lub mniej sensownych, w większości mniej – relacjonuje Grzegorz Nowaczyk.

Dezorganizuje to pracę biura projektów. Ale to właśnie jest metoda wywierania nacisku - poprzez projektanta - na inwestora i wymuszania zgody na technologie zamienne lub dodatkowe roboty. – To jest zjawiska patologiczne – nie ukrywa Grzegorz Nowaczyk.

Czy można temu zaradzić? Owszem, umacniając w procesie inwestycyjnym rolę nadzoru.
- Doświadczone biura pełniące nadzór są sitem powstrzymującym nękanie projektantów nieistotnymi kwestiami. Dzięki temu do biur projektowych trafiają faktyczne problemy, którymi musi się zająć – zastrzega Grzegorz Nowaczyk. Jest też problem z właściwym wyborem nadzoru. Niestety  i w tym przypadku cena oferenta – ta najniższa – jest decydująca. Trudno więc wymagać cudów i fenomenalnych fachowców.

- W prawie budowlanym rola projektanta jest określona w dwóch punktach: udzielanie informacji i wyjaśnień do wykonanych dokumentacji projektowych oraz wykonanie zmian do projektu budowlanego, o ile projektant uzna, że są to zmiany istotne. To wskazuje jak minimalna jest już rola biura projektowego na budowie. Tam jest istotna rola nadzoru, który sprawują fachowcy z uprawnieniami do pełnienia samodzielnych funkcji technicznych. Proste decyzje nie muszą więc opierać się na projektancie, a sprawy duże, jak najbardziej – Grzegorz Nowaczyk prezentuje sytuację wzorcową.

- Wykonawca przystępując do przetargu zakłada, że na tym nie powinien ponieść straty, co najwyżej może rozważać ryzyko mniejszego lub większego zysku. Taka przecież jest idea działalności gospodarczej. To nie jest działalność charytatywna, a w związku z tym, te problemy powinny rozstrzygać precyzyjne rozwiązania systemowe – mówi Janusz Marciniak ze spółki Strabag.

Efekt śnieżnej kuli

Lista zarzutów wykonawców do projektów jest obszerna, poczynając od niewłaściwego rozpoznania gruntowego, poprzez niezbilansowanie mas ziemnych czy założenie zbyt wymagającego wskaźnika wodoodporności konstrukcji betonowych, po niedoszacowanie drzew i krzewów do wycinki. Skutkuje to ryzykiem finansowym wykonawcy, wynikającym głównie z problemami aneksowania zawartych umów i zawierania umów dodatkowych. W tej chwili więc wiele roszczeń finansowych wykonawcy dochodzą w sądach. Niestety, staje się to powszechną praktyką.

- Nastąpił między wykonawcą, a więc wykonującymi projekty i roboty, nierównomierny podział ryzyk. FIDIC w swojej pierwotnej wersji dzielił te ryzyka równomiernie, co sprawiało, że projektant otrzymywał mniej pytań od wykonawcy, a wykonawca przechodził krótszą procedurę wprowadzania zmian. Może dawało to więcej zmian, ale w efekcie występowało mniej roszczeń. Wykonawcy nie dochodzili swoich racji w sądach, a też biura projektowe pracowały w bardziej komfortowej sytuacji. Równomierne rozłożenie ryzyka umożliwiało też sprawniejsze wykonanie prac – zauważa Janusz Marciniak.

Od lat drogowcy narzekają na „okrajanie” zasad FIDIC pod potrzeby inwestora. Rodzi to wiele nieporozumień i wydłuża cykl podejmowania decyzji. - Istnieje jeszcze jeden problem – brak chęci podejmowania decyzji, zwłaszcza tam, gdzie trzeba zatwierdzić dodatkowe płatności czy to za projekt, czy roboty. Tu się już nie liczy opinia inżyniera kontraktu. Rozbieżności rozstrzyga sąd. To opóźnia płatności co najmniej o 6-8 miesięcy, utrudnia proces projektowania i wykonawstwa, uniemożliwia firmom utrzymanie płynności finansowej – dodaje Stefan Assanowicz.

***

Zagadnienie jakości dokumentacji projektowej a problemy z realizacją inwestycji drogowych dla zamawiającego i wykonawcy, które było istotą dyskusji podczas Forum Przygotowania Inwestycji PKD, dało okazję do skonfrontowania opinii wszystkich uczestników procesu inwestycyjnego, nie po raz pierwszy i nie ostatni. Nie zmienia to faktu, że te konfrontacje są konieczne, a wypracowywane na tej podstawie wnioski służą unormowaniu tych relacji oraz wskazaniu koniecznych zmian. Uczestnicy panelu sformułowali swoje wnioski w prezentowanym poniżej stanowisku.

 

Wnioski z dyskusji (PDF wielkość 100 kb)

 

Agnieszka Serbeńska